środa, 30 maja 2012

Wspomnienia z Kosowa i Albanii

W długi weekend majowy miałem okazję w końcu wrócić na moje ukochane Bałkany - tym razem trasą z przystankami w Serbie - Kosowie - Albanii - Słowenii. Uwielbiam ten zakątek świata! Jak się uda, to jesienią/zimą znów uda się tam wrócić.
Wideo-prezentacja zdjęć z  wyjazdu:



Kosowo i Albania - Kwiecień/maj 2012 Slideshow: Mateusz’s trip from Poznań, Polska Centralna, Polska to 9 cities Tirana, Maribor, Nowy Sad, Durres, Bar, Berat, Prizren, Pec and Kruje was created by TripAdvisor. See another Słowenia slideshow. Create a free slideshow with music from your travel photos.

A tymczasem planuję pierwszy wyjazd rowerowy w swojej karierze :) Choć na rowerze trochę jeździłem, to na wyjeździe dłuższym niż jednodniowy nie miałem okazji się sprawdzić. Ale w końcu trzeba - Pojezierze Drawskie nie zwiedzi się samo!

Uwielbiam planować wyjazdy dla większej ilości osób. Zwłaszcza wyjazdy w rejon, w którym nigdy nie byłem. Siedzenie z mapą papierową i planowanie tras w Mapsource, do tego przygotowanie tego jako wyjazdu rowerowego - zakup sakw, serwis roweru czy kombinowanie jak przymocować do niego turystycznego Garmina. Lubię to, tą niepewność co będzie, jak to wyjdzie połączoną z pewną dozą odpowiedzialności za to jak wyjazd się uda i czy osobom, dla których to organizuje będzie się podobało. Choć w tym ostatnim względzie stanowczo dobrze, że jedzie się ze znajomymi - mają mniej wymagań niż całkiem obcy ludzie :)

czwartek, 5 stycznia 2012

Trój-królewskie Bieszczady.

05.01. 14:13 Ruszam właśnie w Bieszczady. W końcu. Bo od wyjazdu na Wintercamp nie byłem w górach. Siedzę wygodnie w PolskimBusie, korzystam z wifi. Bomba! Jeśli tylko będę mógł to zawsze z nimi już jeżdżę. Za niecałe 6h jestem w Warszawie, potem samochód do Wetliny.
05.01 21:00 Postój w stolicy.
05.01. 23:23 Ruszamy z Wawy!
06.01. 6:18 Wetlina wita.

I tutaj urwało się pisanie na bieżąco. Mętnie pamiętając, że w Bacówce pod Małą Rawką nie łatwo o prąd w pokojach czy tym bardziej przy noclegu na glebie postanowiłem wyłączyć telefon. Wiadomo smartfon - jedno ładowanie = jeden dzień działania. Dlatego dla oszczędności baterii odciąłem się od świat, a później już nie miałem nawet ochoty na blogowanie - czemu konkretnie, to opiszę dalej. Zresztą choć sam pisałem o korzyściach płynących z telefonu z androidem w górach, to głupio zrobiłem nie instalując żadnej nawigacji wychodząc z założenia, że nie będzie potrzebna. Jak się okazało, było to jedno z kilku głupich założeń na tym wypadzie...


Przed siódmą, zanim jeszcze się rozjaśniło wyruszyliśmy spod Schroniska PTSM w kierunku wejścia na zielony szlak Wetlina - Mała Rawka. Szlak nie był w ogóle przetarty, co najmniej przez kilka dni przed nami nikt nim nie szedł, więc już od samego startu brnęliśmy w śniegu po kolana. Zresztą to było nawet przyjemne . Gorzej zrobiło się, gdy śnieg zaczął sięgać do tyłka.


Tu właśnie pojawia się pierwsze z naszych głupich założeń - nie mieliśmy rakiet. Był to właściwie największy z błędów, bo gdybyśmy je zabrali ze sobą to pewnie cała trasa zajęłaby 4h, zamiast 10h. "Nauczony" kilkoma poprzednimi wyjazdami nie spodziewałem się, że trasę na 3,5h (wg. tablic PTTK) będziemy pokonywać tyle czasu. Cóż, tak to jest porównywać szlaki w Gorcach/Tatrach do Bieszczad. Do wydłużenia się czasu wyprawy przyczynił się też fakt, że na leśnych odcinkach pnie drzew były całe przykryte lodem/szronem, a na "polankach" trasy szlaku nie było jak określić. Dobrze, że Michał w swoim Samsungu miał zainstalowanego Trekbuddy - inaczej buk jeden wie, gdzie byśmy wyszli i ile jeszcze czasu by to zajęło. I tak trochę pobłądziliśmy, naszukaliśmy się szlaku itd. A wystarczyło zabrać mojego garmina, którego odrzuciłem przy odchudzaniu plecaka - kolejny błąd. 


Co prawda, dopóki mieliśmy słoneczną pogodę humory i tak dopisywały. Dół zaczynał nas dopadać, gdy niebo zaszło już chmurami, byliśmy dopiero w 1/3 trasy, a minęło już 5h. Na dodatek zaczęły się dziwne "pola lodowe" - na bardziej odsłoniętych polankach pokrywa śnieżna składała się z kilku centymetrów śniegu na wierzchu, warstwy około 5 cm lodu i pod tym znowu około 70 cm śniegu. O ile w bardziej kopnym śniegu można jeszcze jakoś w miarę przestawiać nogi, to takie "pola lodowe" utrudniały to ogromnie - nogę trzeba było podnieć bardzo wysoko, a przy kolejnym kroku i tak się zapadało kilkanaście centymetrów dalej. Spowalniało to okropnie, a jeszcze bardziej męczyło. Na dodatek zabraliśmy ze sobą tylko 2 litry wody, dwie chałwy, dwie paczki żelek i chleb z wędliną. Mało jak na cały prowiant dla 3 sporych facetów. To właśnie ostatni z głupich błędów, które łatwo było uniknąć. Każdy z nas wypocił chyba więcej niż cały ten wspólny zapas. Kalorii też potrzebowaliśmy dużo dużo więcej. Cóż, czyżby nawet u takich początkujących jak my objawiła się brawura?
Tak naprawdę wynikało to właśnie z faktu, że wydawało nam się, że trasa zajmie nam 6-7h... zdobywając poza Małą Rawką jeszcze Wielką Rawkę i Krzemieniec. Rzeczywistość zweryfikowała jednak plany i dobrze, że udało nam się w ogóle wejść na Małą Rawkę - na koniec, już w półmroku, bez oznaczeń szlaków złapał nas zamarzający śnieg i duży wiatr. Dlatego tylko szybka fotka na szczycie - od pewnego momentu nie miałem ani siły, ani ochoty by wyciągać aparat.


Dalej pozostało nam już szybkie zejście do schroniska. Gnani nadzieją na herbatę z rumem, naleśniki i placki dotarliśmy tam równo po 9h 57minut wykończeni, obolali i z brakiem ochoty na dalsze łażenie po Bieszczadach. W Bacówce pod Małą Rawką - moim ulubionym schroniskiem jak do tej pory - było już sporo ludzi. Część niedługo ruszała dalej, a reszta czekała na pokazy slajdów. W ciepłej stołówce uwodniliśmy się power adem, piwem i zjedliśmy kolację. Na samym stryszku rozłożyliśmy śpiwory, wzięliśmy prysznic i w pomniejszonym gronie (ja i Jaksza) wróciliśmy na slajdy. Były dwa - jeden z podróży do Ladakhu i Sikhimu oraz drugi z konnej wyprawy na mongolskie stepy. Oba ciekawe i fajnie poprowadzone.
Atmosfera była przyjemna, jednak głupio tak zasypiać na siedząco, więc wylądowałem w śpiworze i przespałem coś koło 10h.



Następnego dnia rano obolałe nogi i plecy nie motywowały do dalszej wędrówki. Początkowo (przed wyjazdem...) chcieliśmy wejść szlakiem z Bacówki na Połoninę Caryńską, zejść w Brzegach Górnych i wejść jeszcze na Połoninę Wetlińską. Tak... dobrze mieć plany. W końcu jednak stanęło na tym, że jeśli szlak będzie choć trochę przetarty to lecimy na Caryńską i w Brzegach łapiemy stopa do Wetliny gdzie mieliśmy spotkać się z Magdą. Ostatecznie jednak szlakiem przed nami szły dwie osoby, które po 100m podejścia zawróciły i nawet nie próbowaliśmy ruszać w ich ślady. Przeszliśmy się asfaltem - całkowicie zasypanym przez śnieg - do samej Wetliny, co zajęło nam w sumie tylko 3h, a widoki wynagrodziły ujmę na honorze, że nie idziemy już górami.



W Wetlinie trafiliśmy na fajną knajpkę - Norę pod Beskidnikiem. Zjedliśmy całkiem smaczny obiad i nawet urodził się plan, żeby wrócić do Bacówki na kolejne pokazy slajdów. Brak transportu jednak pokrzyżował te plany i w końcu na nocleg wylądowaliśmy w Domu Wycieczkowym PTTK w Wetlinie płacąc po 20zł od głowy za 3 osobowy pokój - całkiem spoko warunki jak za tą cenę. W końcu wróciliśmy też do Nory i przy piwku, gitarze i śpiewach spędziliśmy tam miło pół nocy.

Następny dzień to już szybka zbiórka rano, pakowanie w samochód i powrót do Poznania przez Warszawę. Wróciłem również PolskimBusem, który kosztował mniej nawet niż pociąg. 
Do tej pory (11.01) plecak jeszcze nie rozpakowany stoi w pokoju - jak zwykle.


Cała galeria z wyjazdu dostępna jest póki co na Picasie.













czwartek, 13 października 2011

Marzenia - dookoła Europy.

Tak sobie siedzę, marzę... I wymarzyłem taką podróż:

(Mapy google mają ograniczoną ilość punktów podróży, więc w dwóch częściach będzie.)



Wyświetl większą mapę


Wyświetl większą mapę

Nie mam bladego pojęcia, dlaczego Google Maps nie pozwoliło mi dodać do trasy Sarajewa czy Mostaru - może ma jakiś konflikt z drogami w Bośni i Hercegownie? W każdym razie Sarajewo też jest w tym marzeniu :) Trasa jest uproszczona, bo po drodze jeszcze mnóstwo miejsc, w których byłem i chętnie wrócę, albo koniecznie chcę zobaczyć.

Poniżej jeszcze obrazek sklejony w photoshopie - po kliknięciu powiększa się.




To dopiero wyprawa!

poniedziałek, 3 października 2011

Wspomnienia po terminie

Jakoś tak przypadkiem, trafiłem dziś na TripWow - aplikację webową, do tworzenia interaktywnych i atrakcyjnych pokazów slajdów. W ten oto sposób powstał film z mojej wyprawy do Kraju Basków z zeszłego roku!

Euskal Herria - Kraj Basków Slideshow: Mateusz’s trip from Poznań, Polska Centralna, Polska to 5 cities Bilbao, Donostia-San Sebastián, Vitoria-Gasteiz, Lekeitio and Guernica was created by TripAdvisor. See another Hiszpania slideshow. Create a free slideshow with music from your travel photos.

niedziela, 20 lutego 2011

Zdjęcia z Wintercamp 2011

Nie mam wiele swoich zdjęć z Wintercampu - aż 15 w sumie - bo zapomniałem zabrać karty pamięci do aparatu :) 

Jednak podzielę się tym co jest - ułożone są w kolejności chronologicznej.
















piątek, 18 lutego 2011

Jedzenie w górach - paczki śniadaniowe

Kiedyś, przeszło rok temu pisałem o batonach energetycznych własnej roboty. Teraz kolej na moje paczki śniadaniowe.

Paczki te przygotowuję przed samym wyjazdem, bo nie wiem jak z ich trwałością. Teoretycznie wszystko to produkty przetworzone i po otwarciu można je przechowywać przez jakiś czas, ale lepiej nie ryzykować. Pakuję w woreczki strunowe odpowiedniej wielkości - moje mają bodajże 100x250mm. Próbowałem w zeszłym roku wkładać taki woreczek do metalowego kubka o średnicy 10cm służącego mi za menażkę i zalewać wrzątkiem w woreczku, by uniknąć brudzenia kubka. Niestety nie sprawdziło się - co prawda smaku plastiku nie wyczuwałem, ale woreczki od temperatury i tak się dziurawiły.

Ale do rzeczy - co jest w takiej paczce? 

Bazę stanowią trzy rzeczy:

1. Kaszka dla dzieci - są różne smaki i warianty. Ja osobiście lubię najbardziej bananową, ale to kwestia gustu.


2. Mleko w proszku - granulowane, takie jak na zdjęciu używałem najczęściej.


3. Otręby - zawszę sypie pszenne, ale są również różne wersje smakowe granulowanych otrębów, których próbki często można spotkać właśnie w pszennych :)


Składniki sypię od razu do woreczków. Pierwsze z dwóch powyższych składników trzeba dopasować ilościowo - na kaszce jest zawsze instrukcja jaką ilość kaszki trzeba zalewać jaką ilością mleka, tak samo na mleku - zawsze możemy znaleźć informacje ile gram czy łyżek potrzeba na przygotowanie szklanki czy 100ml mleka. Ostatnio było to bodajże 5 łyżek kaszki na 4 łyżki mleka.

Gdy wyliczymy odpowiednie porcje wsypujemy kaszkę i mleko do worka, a następnie mieszamy z otrębami. Otrębów nigdy nie sypię w określonej ilości, choć zazwyczaj wychodzi, że są to 4 łyżki. Tutaj zależy od tego jak bardzo lubimy otręby, choć polecam ich stosowanie - stanowią dobre wypełnienie żołądka, a i późniejsze funkcjonowanie układu trawiennego zapewniają dobre :) Jak ktoś dostanie płatki owsiane czy ryżowe błyskawiczne, to można pewnie nimi zastąpić otręby.

Wymieszanie dokładne tych składników na tym etapie, ułatwia późniejsze rozmieszanie po zalaniu wrzątkiem.

Gdy mamy bazę możemy pomyśleć o dodatkach. Generalnie podstawowe możliwości to - płatki śniadaniowe, muesli czy bakalie. Z ogromnej oferty płatków możemy wybierać tak, żeby każde śniadanie było inne, a i tak szybko nie skończą nam się możliwości.




Ostateczny efekt wygląda na przykład tak:



Dlaczego moim zdaniem warto zrobić sobie takie paczki na wyjazd w góry? 
  • Przede wszystkim łatwość przygotowania - przed wyjazdem nie ma z tym dużo roboty, a na wyjeździe wystarczy zalać wrzątkiem.
  • Jest to posiłek dość zbilansowany - w mojej ważącej ok. 160g porcji jest: 555 kalorii, 24g białka, 108g węglowodanów, 3g tłuszczu. Na tyle, o ile znam się na tym, to trochę mało tłuszczu do całkowitego zbilansowania, ale poza tym jest całkiem ok.
  • Duża "pakowność" i niska waga - woreczki całkiem ładnie dają się układać w plecaku i wypełniają luki w przestrzeni; jeśli chodzi o niską wagę, to mam tu na myśli stosunek wagi do wartości odżywczych - porównywalne z "profesjonalnymi" liofilizatami.
  • Niska cena - koszt pojedynczej porcji śniadania liofilizatów Travellunch to 14zł. Mnie kosztowało mniej więcej tyle samo 5 porcji, do tego trochę większych niż liofilizaty.
  • Smak - naprawdę niezły. Może jedynie otręby mogą sprawiać wrażenie "trocin" w ustach, ale poza tym kaszka + bakalie = pychota :)
Oczywiście powyższe wartości odżywcze i cena są orientacyjne - choć na pewno nie dalekie od prawdy. Zależy tutaj też wiele od składników które użyjemy - różni producenci to różne wartości odżywcze i ceny.

Paczka taka jest dobra do zjedzenia przed wyruszeniem na szlak - jest lekko strawna, szybko się przygotowuje i mnie trzyma dość długo, choć to na pewno zasługa sypania dużej ilości otrębów i indywidualnych cech organizmu. Można niby kupić sobie gotowe owsianki, czy kaszki w małych opakowaniach, ale prawdę powiedziawszy ja się nimi nie najadam i wolę swoją własną produkcję :)

środa, 16 lutego 2011

Wrażenia po Wintercamp 2011

źródło: wintercamp.org.pl
Wintercamp 2011 zakończył się w ostatnią niedzielę. Moje wrażenia miały pojawić się trochę wcześniej - obiecywałem nawet, że w trakcie podroży powrotnej, jednak warunki w PKSie nie pozwały na swobodne operacje telefonem. Generalnie podróże środkami publicznego transportu zasługują chyba na osobnego bloga :)

W każdym razie obecnie mogę napisać parę słów podsumowania i uczynię to z ogromną przyjemnością!

O pogodzie wspominałem już we wcześniejszej notce, ale jeszcze raz musze o tym napisać. Początkowo - w piątek - nie nastrajała ona optymistycznie. Mgła, porywisty wiatr, a na koniec bardzo obfite opady śniegu wieczorem i w nocy. Tak obfite, że musiałem dwa razy budzić się i zrzucać śnieg gromadzący się na dachu namiotu. A rano, choć wykopałem platformę dla namiotu to zostałem wysoko przysypany (widać na pierwszej z fotek odrobinę niżej). Na całe szczęście już w sobotę od rana zaczęło się przejaśniać, chmury zostały rozwiane, powietrze stało się przejrzyste i w końcu można było zobaczyć opisywaną w przewodnikach panoramę Tatr. Słońce pięknie świeciło, wiatr nie był już taki mocny - pozostała czysta przyjemność z przebywania zimą w górach.

 
źródło: wintercamp.org.pl

Jeśli chodzi o organizację imprezy, to właściwie nie mam się do czego przyczepić. Szkolenia były dobrze dobrane i prowadzone, przez ludzi znających się na rzeczy. Uczestnicy mogli wybrać trzy z czterech prowadzonych szkoleń: lawinowego, medycznego, biwakowego i sprzętowego. Kilka słów o każdym z nich:

  • Szkolenie lawinowe składało się z trzech części - w pierwszej, poznaliśmy teorię powstawania lawin, jakie warunki im sprzyjają, gdzie mogą powstawać, w drugiej w praktyce wykorzystywaliśmy nadajniki/odbiorniki lawinowe zwane "piepsami", a w trzeciej braliśmy udział w przykładowej akcji GOPRu z pomocą psów przeszkolonych do poszukiwania ludzi pod lawiniskami. Ja sam miałem przyjemność być zasypany pod śniegiem i odkopany przez psy.
  • Szkolenie medyczne prowadzone było przez dwójkę instruktorów z Outdoor First Aid, którzy postawili sobie za zadanie przekonać nas, że nie powinniśmy bać się ratować innych, oraz pokazać nam podstawowe techniki i sposoby ratowania. Po części teoretycznej - prowadzonej w ciepłym hallu schroniska przenieśliśmy się przed schronisko by zobaczyć jak to jest, gdy wiatr zwiewa folię NRC, albo jak to jest, gdy w takich warunkach, przez godzinę trzeba prowadzić masaż serca. A moja - sobotnia grupa miała i tak komfortowe warunki, grupa która przy piątkowej pogodzie szkoliła się miała dopiero atrakcje i utrudnienia.
  • Szkolenie biwakowe właściwie biwakowym było tylko w połowie - w pierwszej części braliśmy udział w praktycznym tworzeniu jamy śnieżnej, która może całkiem dobrze zastąpić namiot. W końcu była okazja przekonać się jak tak naprawdę jest w takiej jamie. W drugiej części uczyliśmy się podstaw poruszania się w rakach i z czekanem. Okazało się, że podstawy wcale nie są jakieś wyjątkowo skomplikowane, jak się spodziewałem.
  • Szkolenie sprzętowe - w tym nie brałem udziału, a jedynie miałem okazję kilka razy "w przelocie" je zobaczyć. Krzysiek z WGLa opowiadał kursantom o tym jak się ubrać, jak dopasować plecak, omawiał różne rodzaje sprzętu i odpowiadał na masę pytań. Tyle wiem ja, z opinii współuczestników biwaku wynikało jednak, że naprawdę warto było brać udział w tym bloku szkoleniowym. W jego ramach prowadzona była też nauka poruszania się w terenie na rakietach śnieżnych.





Szkolenia zapełniły nam czas w piątek popołudniu i dużą część soboty. Poza nimi działo się jeszcze kilka ciekawych rzeczy - przede wszystkim spotkania z podróżnikami. W tym roku imprezę uświetniły swoją osobą dwie postacie: Adam Pustelnik - utalentowany wspinacz i podróżnik, oraz Kinga Baranowska - młoda polska himalaistka mająca na swym koncie 7 z 14 ośmiotysięczników. Adam był z nami od samego początku, a Kinga od sobotniego poranka i cały czas razem z nami brali udział w szkoleniach i reszcie biwakowego życia. Można było pogadać, zadać pytanie czy posłuchać odpowiedzi na pytania zadane przez innych. Niesamowite doświadczenie dla mnie - spotkać ludzi robiących rzeczy o których marzę i przekonać się, że są zwykłymi ludźmi, którzy po prostu potrafią dosięgać marzeń!

Poza tym z atrakcji to ognisko z kiełbaskami - niby nic, a taka kiełba na śniegu smakuje genialnie :), a w niedzielę najpierw wspólna kawa i ciacho, a potem zawody/gra terenowa dla uczestników, gdzie zadania były sprawdzeniem co się kto nauczył przez weekend.

Brakło mi (i z tego co słyszałem od innych) brakło jakiegoś elementu integrującego całą grupę na samym początku biwaku. Zadziałała tak niedzielna gra, ale to już trochę później. 

Cóż, wrażenia mam bardzo dobre i kupę miłych wspomnień. Chociaż pojechałem sam i właściwie nikogo ze współtowarzyszy biwakowców nie znałem to jedynie trochę to odczułem, a w namiocie miałem wygodniej ;)

Na stronie biwaku można znaleźć relacje, dużą galerię zdjęć. Jest też już filmik promocyjny z tegorocznego biwaku i pozwalam sobie zamieścić go poniżej.