|
źródło: wintercamp.org.pl |
Wintercamp 2011 zakończył się w ostatnią niedzielę. Moje wrażenia miały pojawić się trochę wcześniej - obiecywałem nawet, że w trakcie podroży powrotnej, jednak warunki w PKSie nie pozwały na swobodne operacje telefonem. Generalnie podróże środkami publicznego transportu zasługują chyba na osobnego bloga :)
W każdym razie obecnie mogę napisać parę słów podsumowania i uczynię to z ogromną przyjemnością!
O pogodzie wspominałem już we wcześniejszej notce, ale jeszcze raz musze o tym napisać. Początkowo - w piątek - nie nastrajała ona optymistycznie. Mgła, porywisty wiatr, a na koniec bardzo obfite opady śniegu wieczorem i w nocy. Tak obfite, że musiałem dwa razy budzić się i zrzucać śnieg gromadzący się na dachu namiotu. A rano, choć wykopałem platformę dla namiotu to zostałem wysoko przysypany (widać na pierwszej z fotek odrobinę niżej). Na całe szczęście już w sobotę od rana zaczęło się przejaśniać, chmury zostały rozwiane, powietrze stało się przejrzyste i w końcu można było zobaczyć opisywaną w przewodnikach panoramę Tatr. Słońce pięknie świeciło, wiatr nie był już taki mocny - pozostała czysta przyjemność z przebywania zimą w górach.
|
źródło: wintercamp.org.pl |
Jeśli chodzi o organizację imprezy, to właściwie nie mam się do czego przyczepić. Szkolenia były dobrze dobrane i prowadzone, przez ludzi znających się na rzeczy. Uczestnicy mogli wybrać trzy z czterech prowadzonych szkoleń: lawinowego, medycznego, biwakowego i sprzętowego. Kilka słów o każdym z nich:
- Szkolenie lawinowe składało się z trzech części - w pierwszej, poznaliśmy teorię powstawania lawin, jakie warunki im sprzyjają, gdzie mogą powstawać, w drugiej w praktyce wykorzystywaliśmy nadajniki/odbiorniki lawinowe zwane "piepsami", a w trzeciej braliśmy udział w przykładowej akcji GOPRu z pomocą psów przeszkolonych do poszukiwania ludzi pod lawiniskami. Ja sam miałem przyjemność być zasypany pod śniegiem i odkopany przez psy.
- Szkolenie medyczne prowadzone było przez dwójkę instruktorów z Outdoor First Aid, którzy postawili sobie za zadanie przekonać nas, że nie powinniśmy bać się ratować innych, oraz pokazać nam podstawowe techniki i sposoby ratowania. Po części teoretycznej - prowadzonej w ciepłym hallu schroniska przenieśliśmy się przed schronisko by zobaczyć jak to jest, gdy wiatr zwiewa folię NRC, albo jak to jest, gdy w takich warunkach, przez godzinę trzeba prowadzić masaż serca. A moja - sobotnia grupa miała i tak komfortowe warunki, grupa która przy piątkowej pogodzie szkoliła się miała dopiero atrakcje i utrudnienia.
- Szkolenie biwakowe właściwie biwakowym było tylko w połowie - w pierwszej części braliśmy udział w praktycznym tworzeniu jamy śnieżnej, która może całkiem dobrze zastąpić namiot. W końcu była okazja przekonać się jak tak naprawdę jest w takiej jamie. W drugiej części uczyliśmy się podstaw poruszania się w rakach i z czekanem. Okazało się, że podstawy wcale nie są jakieś wyjątkowo skomplikowane, jak się spodziewałem.
- Szkolenie sprzętowe - w tym nie brałem udziału, a jedynie miałem okazję kilka razy "w przelocie" je zobaczyć. Krzysiek z WGLa opowiadał kursantom o tym jak się ubrać, jak dopasować plecak, omawiał różne rodzaje sprzętu i odpowiadał na masę pytań. Tyle wiem ja, z opinii współuczestników biwaku wynikało jednak, że naprawdę warto było brać udział w tym bloku szkoleniowym. W jego ramach prowadzona była też nauka poruszania się w terenie na rakietach śnieżnych.
Szkolenia zapełniły nam czas w piątek popołudniu i dużą część soboty. Poza nimi działo się jeszcze kilka ciekawych rzeczy - przede wszystkim spotkania z podróżnikami. W tym roku imprezę uświetniły swoją osobą dwie postacie: Adam Pustelnik - utalentowany wspinacz i podróżnik, oraz Kinga Baranowska - młoda polska himalaistka mająca na swym koncie 7 z 14 ośmiotysięczników. Adam był z nami od samego początku, a Kinga od sobotniego poranka i cały czas razem z nami brali udział w szkoleniach i reszcie biwakowego życia. Można było pogadać, zadać pytanie czy posłuchać odpowiedzi na pytania zadane przez innych. Niesamowite doświadczenie dla mnie - spotkać ludzi robiących rzeczy o których marzę i przekonać się, że są zwykłymi ludźmi, którzy po prostu potrafią dosięgać marzeń!
Poza tym z atrakcji to ognisko z kiełbaskami - niby nic, a taka kiełba na śniegu smakuje genialnie :), a w niedzielę najpierw wspólna kawa i ciacho, a potem zawody/gra terenowa dla uczestników, gdzie zadania były sprawdzeniem co się kto nauczył przez weekend.
Brakło mi (i z tego co słyszałem od innych) brakło jakiegoś elementu integrującego całą grupę na samym początku biwaku. Zadziałała tak niedzielna gra, ale to już trochę później.
Cóż, wrażenia mam bardzo dobre i kupę miłych wspomnień. Chociaż pojechałem sam i właściwie nikogo ze współtowarzyszy biwakowców nie znałem to jedynie trochę to odczułem, a w namiocie miałem wygodniej ;)
Na stronie biwaku można znaleźć
relacje, dużą
galerię zdjęć. Jest też już filmik promocyjny z tegorocznego biwaku i pozwalam sobie zamieścić go poniżej.